W Mombaju wyladowalismy ok godziny 23ciej w nocy. Juz wychodzac z samolotu na plyte lotniska zaczelam zastanawiac sie, poco wzielismy kurtki, bluzy i dlugie spodnie... Mimo poznej pory - powietrze bylo geste, wilgotne i ciezkie. Zeby uniknac problemow z szukaniem noclegu po nocy w jakby nie bylo kilkunastomilionowym miescie, zamowilismy wczesniej przez internet hotel CITIZEN na Juhu Beach, wraz z transportem z lotniska. To mocno ulatwilo sprawe, bo po wyjsciu z samolotu i odebraniu bagazy, kierowca juz na nas czekal.
Przeprawa do hotelu to juz pierwszy szok! O tak poznej porze miasto zylo swoim zyciem i wcale nie zamierzalo isc spac. Drogi byly pelne, wszedzie gwar, trabienie, krowy i ludzie na ulicach, a riksiarze i taksiarze jezdza jak szaleni. Hotel byl oddalony od lotniska o jedyne 4 kilometry, ale jechalismy okolo pol godziny. To dalo do myslenia - nastepnego dnia chcielismy bowiem zwiedzic Mombaj...
Hotel okazal sie calkiem wypasny, na plazy, z widokiem na morze. My bylismy jednak zbyt zmeczeni zeby podziwiac widoki i szybko poszlismy spac z wlaczona na maksa klimatyzacja.